Nie do końca jestem pewną, czy to okrycie, które gości dziś na moim blogu powinnam nazywać płaszczem, swetrem, peleryną, czy może czymś jeszcze.
Kupiłam je jako "kardigan" i coś w podobie kardiganu otrzymać się spodziewałam.
Po otworzeniu paczki skonstatowałam (z niemałym zdumieniem), że mój łup bardziej niż kardigan przypomina raczej wełniany płaszcz.
Uroki zakupów dokonywanych przez Internet ;)
Obawiałam się, że ten ciuch w etniczne wzory (których przynależności do jakiejś konkretnej kultury ustalić nie mogę - początkowo wydawały mi się azteckie, ale teraz wcale już tak chętnie ich nimi nie nazywam) będzie sztywny, dość cienki i ze względu na zapięcie umocowane dopiero pod jego kołnierzem mało praktyczny.
Mimo tego zdecydowałam się na jego kupno, bo czegoś tak oryginalnego dawno, naprawdę dawno nigdzie nie widziałam.
W praktyce okazało się, że wszystkie moje obawy były bezpodstawne: "kardigan" uszyto z grubej, miękkiej przędzy ze sporą domieszką wełny.
Jest puchaty i wybornie izoluje przed chłodem.
Jest puchaty i wybornie izoluje przed chłodem.
Fantastycznie nadaje się do noszenia w aktualną pogodę - która wiosenną aurę przypomina tylko w kilkunastu (przy dobrych wiatrach) procentach.
Podoba mi się w nim też to, że ma długi włos - na zdjęciach na stronie wyglądał na "zbity".
Dlatego też lękałam się tego, że będzie się mechacił (no bo w końcu ma też w składzie akryl).
Nic z tych rzeczy, nie ma na to najmniejszych szans!
Jedynym minusem tego długiego włosa jest to, że linieje - prawie tak, jak bardzo lubiane przeze mnie moherowe swetry ;)
Po dłuższych przegrzebkach uskutecznionych przeze mnie za pośrednictwem Google'a odkryłam, że ten ni płaszcz, ni sweter (jak dla mnie to po prostu swetropłaszcz - sweter, który udaje płaszcz) jest chyba inspirowany podobnym ciuchem, jaki swego czasu wypuściła Zara - o, właśnie tym.
A ten zarowy z kolei do złudzenia przypomina płaszcz Isabel Marant.
Takie odkrycia zawsze sprawiają, że uśmiecham się do siebie.
Nieco krzywo.
Bo jakoś przestaje mnie wtedy cieszyć "oryginalność" jakiegoś fasonu lub wzornictwa.
Chociaż mojemu swetropłaszczowi z H&M'u dalej do płaszcza Isabel Marant, niż temu z Zary, to i tak czuję się prawie tak, jakbym kupiła podróbkę.
Zawsze dbam o to, żeby nie kupić ciucha albo dodatku, który jest modny na ulicach dlatego, że ktoś tam skopiował go z jakiegoś wybiegu i wypuścił w świat własną jego wersję.
Jeżeli ciuch jest najgorętszym trendem sezonu, to z Bogiem sprawa - łatwo można to wychwycić.
Gorzej, gdy jest to rzecz mniej popularna i nie tak już często widywana.
Być może popadam w paranoję.
Inne dziewczyny paradują w jawnych podróbkach i jeszcze podpisują je jako oryginały, a ja zamiast piec mazurki i świąteczne baby gryzę się i w głowę zachodzę, czy moja nieświadomość "inspiracji" projektantów H&M'u płaszczem Marant jest dla mnie wystarczającym usprawiedliwieniem ;P
Od pierwszej chwili, w której zobaczyłam to etniczne cudo na stronie sklepu wiedziałam już, że będę chciała nosić je w zestawach utrzymanych w stylu boho.
Stąd też i w tym dla potrzeb bloga uwiecznionym połączeniu fedora, listonoszka, pleciony pasek i botki - takie towarzystwo wydało mi się najbardziej do niego pasującym.
Szkoda, że nie mam na stanie żadnych botków z frędzlami - kiedyś takie miałam, owszem.
Nawet na blogu je Wam pokazywałam - tu, w tym poście. Niestety, umarły.
Od czasu, gdy ich żywot dobiegł końca wiele razy obiecywałam sobie sprawić jakiś podobny model - trendy były i są dla mnie łaskawe, botków z frędzlami w sklepach jest masa.
Tyle, że we wszystkich tych, które widziałam zawsze coś mi nie pasowało - a to materiał (sztuczny zamsz, wszędzie zamsz - nie szukam butów, które po dwóch tygodniach ubrudzą się tak, że nie będę mogła ich wyczyścić), a to obcas, a to wreszcie jakość wykonania.
Efekt jest taki, że ciągle ich nie mam - za to donaszam te botki, w których posiadaniu jestem.
Chociaż średnio je lubię.
Są już ze mną kilka lat.
Kiedy je kupowałam, to skusiły mnie ich niska cena i porządna skóra, z której je zrobiono.
Ale nigdy do końca nie podobał mi się ich obcas - i krój cholewki.
Ubiegłej jesieni botki na takim obcasie były bardzo modne, więc pozbyłam się przynajmniej wrażenia obciachu, jednak nadal uważam, że to fason nie do końca dla mnie ;)
Kapelusz fedora - H&M
Cienki golf - H&M
Wełniany sweter o płaszczowym kroju - H&M
Pleciony pasek - H&M
Tregginsy - H&M
Wełniane rękawiczki - Reserved
Botki - Sarah Karen (dla BOTI/CCC)
Było na temat, to teraz będzie po mojemu - czyli zapodam moją zwykłą porcję marudzenia.
Otóż bardzo, naprawdę bardzo złości mnie to, że wiosna nie przyszła.
Na nic zdają się wszystkie próby oszustw, do których posuwają się blogerki, zarzucając na siebie cienkie koszule i na gołe stopy wsuwając letnie już pantofelki - jest zimno, nieprzyjemnie i tylko ostro świecące słońce zdradza, że dookoła powinny kwitnąć już kwiatki, a puchowe kurtki od paru tygodni winny być jedzonymi przez mieszkające w szafach i na stryszkach mole.
W Łodzi temperatury nie przekraczają pięciu stopni powyżej zera, w powietrzu w ogóle nie czuć tego specyficznego zapachu wiosny.
Szkoda. Bardzo chciałabym móc zacząć wreszcie nosić wiele lżejszych rzeczy, z myślą o wiosennych dniach kupionych.
I móc je obfotografować.
Póki co wyjście na zdjęcia nie należy do najbardziej lubianych przeze mnie momentów w tygodniu.
W taką pogodę traktuję je - niestety - wyłącznie jako przykry obowiązek.
Te zdjęcia też rodziły się w bólach - padał deszcz (co baczny obserwator zauważy po kroplach na moim kapeluszu i moich spuszonych włosach), wiało, Leszkowi odmarzały dłonie.
W dodatku na wymarłej zwykle uliczce ruch kołowy przypominał ten w centrum miasta.
Więc nie - możecie się zdziwić, ale nie jestem zadowolona z tych zdjęć.
Choć są ładne, to czuję spory niedosyt - płaszcz jest na żywo przepiękny, a te zdjęcia niestety nie oddają w pełni jego uroku.
Powtarzać "sesji" nie mamy w zwyczaju, zatem trudno - są jakie są :)
I tak mam dużo szczęścia, że Leszek - pomimo nawału obowiązków - zgadza się jeszcze od czasu do czasu mi je robić.
Dość marudzenia - czas na życzenia!
Nie będę tworzyć żadnego osobnego wpisu, więc korzystając z tego, że nowy post pojawia się dziś chcę życzyć Wam tu wszystkiego, co najlepsze z okazji tych Świąt.
Spędźcie je w spokoju, zdrowiu i wśród bliskich.
Wesołych, Kochani - Wasza Mar!
Podoba mi się w nim też to, że ma długi włos - na zdjęciach na stronie wyglądał na "zbity".
Dlatego też lękałam się tego, że będzie się mechacił (no bo w końcu ma też w składzie akryl).
Nic z tych rzeczy, nie ma na to najmniejszych szans!
Jedynym minusem tego długiego włosa jest to, że linieje - prawie tak, jak bardzo lubiane przeze mnie moherowe swetry ;)
Po dłuższych przegrzebkach uskutecznionych przeze mnie za pośrednictwem Google'a odkryłam, że ten ni płaszcz, ni sweter (jak dla mnie to po prostu swetropłaszcz - sweter, który udaje płaszcz) jest chyba inspirowany podobnym ciuchem, jaki swego czasu wypuściła Zara - o, właśnie tym.
A ten zarowy z kolei do złudzenia przypomina płaszcz Isabel Marant.
Takie odkrycia zawsze sprawiają, że uśmiecham się do siebie.
Nieco krzywo.
Bo jakoś przestaje mnie wtedy cieszyć "oryginalność" jakiegoś fasonu lub wzornictwa.
Chociaż mojemu swetropłaszczowi z H&M'u dalej do płaszcza Isabel Marant, niż temu z Zary, to i tak czuję się prawie tak, jakbym kupiła podróbkę.
Zawsze dbam o to, żeby nie kupić ciucha albo dodatku, który jest modny na ulicach dlatego, że ktoś tam skopiował go z jakiegoś wybiegu i wypuścił w świat własną jego wersję.
Jeżeli ciuch jest najgorętszym trendem sezonu, to z Bogiem sprawa - łatwo można to wychwycić.
Gorzej, gdy jest to rzecz mniej popularna i nie tak już często widywana.
Być może popadam w paranoję.
Inne dziewczyny paradują w jawnych podróbkach i jeszcze podpisują je jako oryginały, a ja zamiast piec mazurki i świąteczne baby gryzę się i w głowę zachodzę, czy moja nieświadomość "inspiracji" projektantów H&M'u płaszczem Marant jest dla mnie wystarczającym usprawiedliwieniem ;P
Od pierwszej chwili, w której zobaczyłam to etniczne cudo na stronie sklepu wiedziałam już, że będę chciała nosić je w zestawach utrzymanych w stylu boho.
Stąd też i w tym dla potrzeb bloga uwiecznionym połączeniu fedora, listonoszka, pleciony pasek i botki - takie towarzystwo wydało mi się najbardziej do niego pasującym.
Szkoda, że nie mam na stanie żadnych botków z frędzlami - kiedyś takie miałam, owszem.
Nawet na blogu je Wam pokazywałam - tu, w tym poście. Niestety, umarły.
Od czasu, gdy ich żywot dobiegł końca wiele razy obiecywałam sobie sprawić jakiś podobny model - trendy były i są dla mnie łaskawe, botków z frędzlami w sklepach jest masa.
Tyle, że we wszystkich tych, które widziałam zawsze coś mi nie pasowało - a to materiał (sztuczny zamsz, wszędzie zamsz - nie szukam butów, które po dwóch tygodniach ubrudzą się tak, że nie będę mogła ich wyczyścić), a to obcas, a to wreszcie jakość wykonania.
Efekt jest taki, że ciągle ich nie mam - za to donaszam te botki, w których posiadaniu jestem.
Chociaż średnio je lubię.
Są już ze mną kilka lat.
Kiedy je kupowałam, to skusiły mnie ich niska cena i porządna skóra, z której je zrobiono.
Ale nigdy do końca nie podobał mi się ich obcas - i krój cholewki.
Ubiegłej jesieni botki na takim obcasie były bardzo modne, więc pozbyłam się przynajmniej wrażenia obciachu, jednak nadal uważam, że to fason nie do końca dla mnie ;)
Kapelusz fedora - H&M
Cienki golf - H&M
Wełniany sweter o płaszczowym kroju - H&M
Pleciony pasek - H&M
Tregginsy - H&M
Wełniane rękawiczki - Reserved
Botki - Sarah Karen (dla BOTI/CCC)
Było na temat, to teraz będzie po mojemu - czyli zapodam moją zwykłą porcję marudzenia.
Otóż bardzo, naprawdę bardzo złości mnie to, że wiosna nie przyszła.
Na nic zdają się wszystkie próby oszustw, do których posuwają się blogerki, zarzucając na siebie cienkie koszule i na gołe stopy wsuwając letnie już pantofelki - jest zimno, nieprzyjemnie i tylko ostro świecące słońce zdradza, że dookoła powinny kwitnąć już kwiatki, a puchowe kurtki od paru tygodni winny być jedzonymi przez mieszkające w szafach i na stryszkach mole.
W Łodzi temperatury nie przekraczają pięciu stopni powyżej zera, w powietrzu w ogóle nie czuć tego specyficznego zapachu wiosny.
Szkoda. Bardzo chciałabym móc zacząć wreszcie nosić wiele lżejszych rzeczy, z myślą o wiosennych dniach kupionych.
I móc je obfotografować.
Póki co wyjście na zdjęcia nie należy do najbardziej lubianych przeze mnie momentów w tygodniu.
W taką pogodę traktuję je - niestety - wyłącznie jako przykry obowiązek.
Te zdjęcia też rodziły się w bólach - padał deszcz (co baczny obserwator zauważy po kroplach na moim kapeluszu i moich spuszonych włosach), wiało, Leszkowi odmarzały dłonie.
W dodatku na wymarłej zwykle uliczce ruch kołowy przypominał ten w centrum miasta.
Więc nie - możecie się zdziwić, ale nie jestem zadowolona z tych zdjęć.
Choć są ładne, to czuję spory niedosyt - płaszcz jest na żywo przepiękny, a te zdjęcia niestety nie oddają w pełni jego uroku.
Powtarzać "sesji" nie mamy w zwyczaju, zatem trudno - są jakie są :)
I tak mam dużo szczęścia, że Leszek - pomimo nawału obowiązków - zgadza się jeszcze od czasu do czasu mi je robić.
Dość marudzenia - czas na życzenia!
Nie będę tworzyć żadnego osobnego wpisu, więc korzystając z tego, że nowy post pojawia się dziś chcę życzyć Wam tu wszystkiego, co najlepsze z okazji tych Świąt.
Spędźcie je w spokoju, zdrowiu i wśród bliskich.
Wesołych, Kochani - Wasza Mar!